Kilkanaście kranów, sklepików, straganów, setki ludzi, dziesiątki samochodów. Zatrzymaliśmy się na parkingu, wspięli kawałek, a przed nami tak niesamowity widok, że przez kilka dobrych minut nie byliśmy w stanie powiedzieć nawet „łał”. Widok nieziemski, ani zdjęcia, ani film nie oddadzą atmosfery i piękna tej pocztówki. Kolejny dzień,kolejny etap mojej wyprawy.Nadal przemierzam Rumunię oniemiały pięknem jej przyrody,serce bije mocniej,troski znikają,liczy się tylko jazda mot Trasa Transfogarska oznaczona jest symbolem DN7C. Łączy wieś Bascov nieopodal Pitesti z Carțișoarą w Transylwanii. Z południa na północ przecina główny grzbiet Gór Fogaraskich (stąd jej nazwa). To najwyższe pasmo Karpat Południowych oraz całej Rumunii. Rumunia – Trasa Transfogarska, góry i niezapomniane wrażenia. Największe chyba wrażenie w Rumunii wywarła na mnie trasa Transogarska, uważana za jedną z najbardziej malowniczych tras w Europie. Na zdjęciach wygląda niesamowicie, a na żywo chyba tylko lepiej. Wyprawa 2011 Rumunia, tr. transfogarska, Chorwacja i więcej. Strona 4 z 13 [ Posty: 252 ] Przejdź na stron Tak, troszkę pogrzebałem w sieci - zobaczymy. Jak będzie nieprzejezdna to chociaż tama na pocieszenie. Więcej czasu spędzę w Miszkolcu na termach, trasa powrotna 😃. TRANSFOGARSKA tak powinno być teraz to zauważyłem . Jedną z większych atrakcji w Rumunii jest Trasa Transfogarska, aby na nąć trafić jadąc od strony Polski za Sybinem w Colonia Tălmaciu należy jechać prosto (nie skręcać w prawo na Ramnicu Valcea) a następnie po przejechaniu ok 30 km skręcamy w prawo na miejscowość Cartisoara. Teraz jedziemy prosto przez Trasę Transforgarską aż do miejscowości Curtea de Arges. Po pokonaliśmy ten odcinek jadąc z Polski do Bułgarii, dokładamy do całej podróży stosunkowo mały czasu ale widoki z trasy, krajobrazy, tunele, zapora, góry, wodospady czy zamek Drakuli na długo zostaną w naszej pamięci. Poniżej kilka zdjęć i filmików z trasy: Autor: Jarosław Tajchman Kolejny etap wyjazdu do Rumunii zaczął się słonecznym porankiem nad rzeką Arges. Dzień wcześniej po naszych przygodach w Bukareszcie dojechaliśmy nad Arges praktycznie już po zmroku. Miejsce, które wybraliśmy wydawało się całkiem rozsądne, ciche spokojne z ładnym widokiem na rzekę. Rano niestety okazało się, że ta cicha i mało uczęszczana droga, przy której nocowaliśmy prowadzi do żwirowni i od piątej rano, regularnie, co pięć minut przejeżdża nią ciężarówka wyładowana piachem. Jako że warunki nie sprzyjały długiemu rannemu leniuchowaniu, skorzystaliśmy z bliskości rzeki i zrobiliśmy szybkie pranie. Słońce od rana, prażyło mocno, więc ubrania szybko wyschły a my po śniadaniu byliśmy gotowi do drogi. Tego dnia zaplanowaliśmy wjazd na trasę Transfogarską. Zanim jednak tam dojechaliśmy, zatrzymaliśmy się w u podnóża Fogaraszy po to aby zwiedzić słynną Twierdzę Poenari w której zamieszkiwał Wlad Palownik, stawiany jako pierwowzór Drakuli z powieści Brama Stockera. Twierdza Poenari Na miejsce dojechaliśmy tuż przed godziną piętnastą, co jak się później okazało było dość fartownym zrządzeniem losu. Zaparkowaliśmy samochód wśród wielu innych stojących na poboczu drogi, kilkadziesiąt metrów od wejścia na szlak prowadzący do twierdzy. Budowniczym twierdzy nie można odmówić ułańskiej fantazji, ponieważ budowlę usytuowali wysoko na skałach w miejscu tak niedostępnym że nawet obecnie aby się tam dostać należy pokonać strome, kręte schody liczące 1480 stopni. Przy wejściu na schody prowadzące do cytadeli tłoczyła się już spora grupa turystów, a wisząca na zamkniętej na kłódkę furtce tabliczka informowała że wejście na górę możliwe jest jedynie dwa razy dziennie tj. o godzinie 10 oraz 15. Wyglądało na to, że trafiliśmy więc idealnie na godzinę zwiedzania. Oprócz turystów obok wejścia na betonowe schody stało również kilku uzbrojonych policjantów. Pomyślałem wtedy, że Twierdza Poenari musi mieć olbrzymią wartość dla Rumunów skoro ruch turystyczny jest tak restrykcyjnie regulowany, a turystów pilnuje uzbrojona policja. Wybiła piętnasta, jeden z policjantów otworzył bramkę i stanął na początku długiego rzędu turystów. Ruszyliśmy, jeden za drugim po stromych schodach. Marta z Zosią szła z przodu a ja z Anią w nosidle noga za nogą wlokłem się za nimi. Wszyscy szli gęsiego, jeden za drugim tworząc długiego „węża” wijącego się do góry po stromych schodach. Policjanci zajęli miejsca na początku, w środku oraz na końcu naszego korowodu. Początkowa część naszej trasy prowadziła wzdłuż ogrodzenia jakiegoś kempingu, na którego terenie postawionych było kilkanaście drewnianych domków letniskowych. Moją uwagę jednak przykuło ogrodzenie, wzdłuż którego się przesuwaliśmy. Miało ze dwa metry wysokości i zrobione było z siatki, której górna część, zbrojona była kłębami zasieków z drutu kolczastego. Kemping zdecydowanie był przygotowany na odparcie ataku zombie. Gdy minęliśmy ogrodzenie na jednym z drzew wisiała przybita do drzewa kartka z wizerunkiem niedźwiedzia z napisem „ATENTIE Zona frecventata de URSI”. Nagle kropki się połączyły. Określone godziny wejścia, uzbrojona obstawa i ogrodzenie kempingu zdolne odeprzeć atak hordy zombie. Dotarło do mnie, że Policja była po to żeby nas chronić a nie żeby strzec dziedzictwa narodowego Rumunii. Przez chwile zrobiło się nieswojo, bo przecież spotkanie z miśkiem to nie przelewki, a patrząc na ilość wleczącego się z mozołem po schodach żywego prowiantu, cała rodzina niedźwiedzi miałaby niezłą wyżerkę. Rozejrzałem się jednak dokoła i stwierdziłem, że w sumie nie ma czego się tutaj bać. Ludzi było dużo, byli głośni, więc szanse na spotkanie jakiegokolwiek dzikiego zwierzęcia w najbliższej okolicy były niewielkie. Ze spokojniejszą już głową parłem dalej po tych pieprzonych schodach z nadzieją, że na górze zobaczę coś, co będzie warte tego wysiłku. Marta spocona z wypiekami na twarzy napierała w górę ciągnąc za sobą marudzącą Zosie a ja z palącymi łydkami zgięty w pół targałem na plecach piętnastokilowego trzylatka. Tylko Ania w nosidle miała świetny humor i wesoło szarpała mnie za sznurki od kapelusza. Na końcu naszej drogi wszyscy byli już tak zmęczeni, że gdyby przyszedł do nas ten straszny niedźwiedź, co najmniej połowa turystów po prostu by się położyła na ziemi i dała zeżreć żywcem. Wejście do cytadeli dekorował malowniczo dyndający na szubienicy wisielec, charakteryzując w oczywisty sposób byłego gospodarza zamku. Znanym faktem jest, że popularny Hrabia Drakula zasłynął z tego, że każdy kto nadepnął mu na odcisk, dość szybko podupadał na zdrowiu kończąc zwykle żywot ze srogim kołkiem w d… Sama twierdza nie była zbyt rozległa i a jej stan był zgodny z jej wiekiem. Tak czy inaczej jest godna odwiedzenia ze względu na niewiarygodne górskie widoki. Widoki z Twierdzy Poenari Zwiedzanie nie zajęło nam dużo czasu, bo nie za bardzo było co zwiedzać, wiec znaleźliśmy najmniej napakowany turystami kąt między ścianami zapewniającymi odrobinę cienia a jednocześnie z pięknym widokiem na drogę wiodącą w stronę zapory Vidaru. W nagrodę za pokonanie tych wszystkich betonowych stopni, otworzyliśmy zimnego browarka i nie zważając na zawistny wzrok reszty zwiedzających chłonęliśmy widoki jak odpowiedzialni rodzice – z piwem w ręku. Sielanka trwała do czasu, kiedy Ania wypowiedziała klasyczne „Tatuś, siku chcę”. No i teraz misja dla ojca - znaleźć miejsce na szybkie siku swojej córeczki w średniowiecznej twierdzy postawionej na wysokiej skale, w której zagęszczenie turystów na metr kwadratowy jest większe niż ludzi w indyjskim slumsie. Przypomniało mi się, że przy wejściu na teren cytadeli były jakieś wychodki. Chwyciłem Anię pod pachę i przeciskam się z nią do wyjścia. Dotarliśmy do schodów prowadzących do podnóża murów. Szybko zbiegam po schodach mając nadzieję, że pęcherz córki mnie nie zawiedzie, jednocześnie rozglądając się za ustronnym miejscem gdzie można by ją wysadzić. W tym momencie zauważyłem, że za sporym głazem tuż przy murach zamku stoi niedźwiedź. Rozejrzałem się dokoła czy jeszcze ktoś inny widzi to samo co ja. Najbliżej nas na spoczniku między kondygnacjami stała grupka ludzi, którzy byli zajęci robieniem sobie selfie i nie widzieli nic poza ekranem telefonu. Sytuacja zupełnie kuriozalna. Na górze ze 100 osób, które fotografują każdy centymetr kwadratowy zamku, wśród nich policja, której zadaniem jest ochrona turystów przed niedźwiedziami i nagle ja stoję przed dzikim zwierzęciem, którego nikt oprócz mnie nie widzi trzymając pod pachą trzylatka, który zaraz się posika . Byłem zupełnie zdezorientowany i nie wiedziałem, co w tak absurdalnej sytuacji powinienem zrobić. Poszedłem, więc za głosem serca i zachowałem się jak rasowy turysta. Wyciągnąłem telefon i zacząłem robić zdjęcia, bo wiedziałem, że bez tego nikt mi nie uwierzy. Pyknąłem kilka zdjęć, pokazałem Ani misia i nie zważając na pilną potrzebę córki wróciłem biegiem do Marty. Kiedy dotarłem nie mogłem nic mówić ze zmęczenia i emocji, więc Ania powiedziała „Mamusiu widzieliśmy misia”. Oczywiście nikt jej nie uwierzył. Dopiero, gdy wyciągnąłem telefon i pokazałem zdjęcia zobaczyłem jak Marcie powiększają się oczy ze zdziwienia(i z zazdrości;). Piwa już nie dopiłem, czas było wracać na dół. Zejście po schodach nie było już takie wyczerpujące i trwało około 15 min. Jedyne sensowne zdjęcie niedźwiedzia, które udało się zrobić trzęsącą ręką. Poniżej zamku nad płynącym tam strumieniem znajdowała się idealna do noclegu polana. Na wjeździe widniała tabliczka „Camping zona, taxa 10 lei” zjechaliśmy wiec na dół i zaczęliśmy przygotowania do noclegu. Miejsce pozwalało na legalne ognisko, więc wybrałem się na drugą stronę strumienia po drewno. Szukając drewna zauważyłem, że wiele drzew tam rosnących posiada całkiem znajome podłużne ślady na pniach. Nie trzeba było mnie przekonywać, jakie zwierzę okaleczyło tak te drzewa. Wieczorem przyjechał gospodarz terenu zainkasować opłatę za postój i przestrzegł nas żebyśmy nie zostawiali żadnych śmieci na noc koło samochodu, bo w nocy przychodzą niedźwiedzie i robią bałagan. Uwierzyliśmy na słowo i zastosowaliśmy się do wszystkich zaleceń. Trasa Transfograska Następnego dnia ruszyliśmy na trasę Transfograską po drodze zahaczając o zaporę na jeziorze Vidaru i umieszczony tam punkt widokowy. Sama trasa oferuje naprawdę piękne widoki. Mimo sporego ruchu jechało się całkiem dobrze i nawet jakość drogi była przyzwoita. Zapora Vidaru Na trasie Transfogarskiej Nasz biały bus z mozołem toczył się kilka godzin pod góre po krętych serpentynach aż w końcu dotarliśmy do kulminacyjnego punktu trasy - nad jezioro Balea. Jezioro Balea Lacul Bâlea to pięknie położone górskie jezioro, które stanowi połącznie naszego morskiego oka i Krupówek. Miejsce urokliwe, ale też bardzo tłoczne i głośne. Jednak, gdy już znaleźliśmy miejsce na zaparkowanie auta i piechotą oddaliśmy się kawałek biegnącym dookoła jeziora szlakiem znaleźliśmy się w pięknej górskiej cichej krainie. Z wysokości można było podziwiać jezioro i okolice, ale zgiełk straganów zostawał na dole. Żałowałem, że nie mielimy możliwości dłużej pochodzić tam po górach. Niestety nosidło plus masa Ani nie za bardzo umożliwiało dłuższy hiking. Tego dnia nie zjechaliśmy już na dół. Zostaliśmy na nocleg tuż przy drodze na parkingu koło niewielkiego wodospadu. Obok nas nocowała jeszcze spora ekipa z Czech a późnym wieczorem przyjechali również Polacy. Transalpina Dwa dni później rozpoczęliśmy podróż drugą sztandarową górską trasą w Rumunii którą przejechać trzeba się koniecznie. Ruszyliśmy na Transalpinę. Jadąc w jej kierunku myślałem że nie będzie się dużo różnić od wcześniej przejechanej Trasy Transfogarskiej. Na szczęście bardzo się pomyliłem, bo było znacznie lepiej. Transalpina jest przepiękna. Widoki robią dobrze w oczy i jadąc nią nie chciałem żeby się skończyła. Dobrej jakości asfalt ciągnący się po górskich grzbietach na wysokości przekraczającej 2000m oferuje naprawdę cudowne emocje. Przypomina to trochę jeżdżenie po bieszczadzkich połoninach, tylko że wyżej i więcej. W tym roku tak się niefortunnie złożyło że, mimo że Zosia jak kozica chodzi po górach, to Ania jest jeszcze zbyt mała na dłuższe spacery a przy tym już zbyt ciężka żebym mógł ją nieść przez wiele godzin na plecach. To powodowało że dłuższe górskie wycieczki były niemożliwe. Zrobiliśmy co prawda, kilkugodzinną wycieczkę po górach ale i tak pozostał ogromny niedosyt, i myśli żeby tam wrócić specjalnie na wędrówki po górach. Ze względu na piękno miejsca, tym razem również nie zjechaliśmy na dół na nocleg, postanowiliśmy, że śpimy na górze żeby w pięknych okolicznościach przyrody rano wypić kawkę. Na takiej wysokości temperatura znacznie spadła w nocy, ale po tych wszystkich upalnych dniach była to miła odmiana. Trasa jest obowiązkowym punktem wyjazdu do Rumunii, ale należy jednak pamiętać, że droga jest bardzo wymagająca dla samochodu, niektóre fragmenty podjazdów nasz bus pokonywał już tylko na pierwszym biegu, i były momenty kiedy miałem poważne obawy czy da radę. Z Transalpiny ruszyliśmy stronę Hunedoary i znanego Castelul Corvinilor. Podróż przebiegała wolno, bo spory odcinek drogi nie mieścił się w żadnej kategorii jakościowej i tym razem byłem już pewny, że zapamiętany zostanie, jako najgorsza droga, którą jechaliśmy. To, że nic nam nie odpadło to tylko zasługa niemieckich inżynierów z Volkswagena. Zamek w Hunedoarze to miejsce które zwykle wyświetlało mi się na Pintereście gdy wpisywałem hasło Rumunia. Malowniczo położony zamek z charakterystycznym długim mostem postawionym nad głęboką fosą. Dla mnie osobiście ten zamek stanowi ikonę Rumunii. Po przyjeździe musieliśmy nieco czasu odstać w kolejce do wejścia, ale chyba było warto. Nawet dzieci z ciekawością zwiedzały zamkowe komnaty. Jako że cały zamek uznawany jest za muzeum, zebrano w nim sporo eksponatów dotyczących kultury regionu. Począwszy od przedmiotów użytkowych użytkowanych przez mieszkańców zamków przez oryginalne fragmenty murów zdobionych herbami rodu Corvinus po eksponaty przyrodnicze. Dzieci najbardziej zapamiętały ogromną czaszkę niedźwiedzia no i oczywiście jak na Rumuński zamek przystało dość bogato wyposażoną salę tortur. Zwiedzanie zajęło nam około dwóch godzin w trakcie których spokojnie przebyliśmy całą ścieżkę zwiedzania oglądając większą część zamku. Znaleźliśmy również trochę czasu na odpoczynek od prażącego słońca na ocienionym zamkowym dziedzińcu. Turda Salina Czas naszego urlopu powoli się kończył i powoli kierowaliśmy się w stronę Polski. Do odhaczenia na naszej liście „miejsc do zobaczenia” została tylko kopalnia soli „Turda Salina”. Bywając kilkukrotnie w kopalni soli w Wieliczce miałem już wyrobione wyobrażenie o tym jak wygląda wnętrze kopalni soli. Dlatego wielkie było moje zdziwienie, gdy zamiast znanego z Wieliczki muzeum górnictwa ktoś zorganizował pod ziemią park rozrywki. W wielkich komnatach wydrążonych w pokładach soli można było pograć w minigolfa, kręgle lub przejechać się na diabelskim młynie. Na dnie najgłębszego szybu znajdowało się jezioro, po którym można było popływać łódką. Takie atrakcje zwabiały bambiliony ludzi którzy chętnie korzystali z podziemnych rozrywek powodując tym samym gigantyczne kolejki do windy. Wielkość samego obiektu zdecydowanie ustępuje Wieliczce a i klimat naszej rodzimej kopalni bardziej nam odpowiadał. Jednakże trzeba przyznać, że sam pomysł na takie urządzenie wnętrza kopalnianych szybów sprawia że mimo tłumów warto odwiedzić to miejsce. Cheile Turzii Po kilku godzinnym pobycie pod ziemią przyszedł czas na szukanie noclegu. Po raz kolejny wybawieniem stała się aplikacja Park4Night która poprowadziła nas do niesamowitego wąwozu Cheile Turzii (wąwóz Turda). Jadąc na miejsce noclegu nie sądziliśmy, że trafimy w miejsce tak fantastyczne że zamiast wracać do Polski postanowiliśmy zostać jeszcze jeden dzień żeby pochodzić po górach. Samochód zaparkowaliśmy na sporym wzniesieniu, z którego rozpościerał się malowniczy widok na wysokie na 300m, wapienne ściany miedzy którymi wartko płynął strumień od tysiącleci drążący w wapieniu wąski korytarz. Z tak doborowo wybranej miejscówki raczyliśmy się spektakularnym zachodem słońca z kawką w ręku. Zanim słońce zaszło polatałem jeszcze Sparkiem żeby sfotografować te piękne okoliczności z lotu ptaka. Rano po śniadaniu wybraliśmy się w góry. Wybraliśmy trasę górą a potem zamierzaliśmy wrócić szlakiem biegnącym po dnie wąwozu. Podejście na górę nieźle dało nam w kość. Słońce prażyło niemiłosiernie a ja dodatkowo targałem na plecach Anię, która jak zwykle była najbardziej zadowolona z wycieczki. W pewnym momencie temperatura i strome podejście pokonało nas wszystkich (oprócz Ani). Po dłużej przerwie jednak udało nam się dotrzeć na szczyt. Opłacało się. Widok na skalne urwiska robił ogromne wrażenie. Zatrzymaliśmy się tam na dłuższą chwilę, odpoczęliśmy, polatałem dronem i powoli zaczęliśmy schodzić na dół. Droga powrotna prowadziła na szczęście w cieniu wapiennych skał i pozwoliła odetchnąć od lejącego się z nieba żaru. Trzykilometrowa trasa nie była trudna, nie dziwiła nas więc obecność sporej ilości spacerujących turystów. Po dotarciu do celu nie mieliśmy już mocy na gotowanie jedzenia więc skorzystaliśmy z baru przy schronisku turystycznym i tam zjedliśmy obiad. Wąwóz Turda był ostatnim punktem naszej wyprawy po Rumunii. Pozostawała jeszcze tylko niezbyt emocjonująca i męcząca, długa droga powrotna. Rumunia okazała się krajem doskonałym do tego typu wypraw z noclegami na dziko. Mimo że przejechaliśmy busem ponad 6000 kilometrów to nadal zostaje niedosyt i świadomość, że w wielu miejscach byliśmy zbyt krótko a innych w ogóle nie odwiedziliśmy. Mam nadzieje, że dane nam będzie tam wrócić i więcej czasu spędzić na wędrówkach po górach. Większość zmotoryzowanych bez zastanawiania się wymieni Transalpinę i Transfogarską. Ale rumuńskie Karpaty oferują także inne trasy, którymi warto się przejechać. Zacznę jednak od dwóch naj… czyli najbardziej znanych, lubianych i chyba najpiękniejszych czyli Transalpiny i Transfogarskiej. Która lepsza? Obydwie są inne, jednak mi bardziej przypadła do gustu Transalpina i od niej zacznę. 1. Transalpina Droga DN67C. Biegnie od Sebeș do wsi Ciocadia (nieopodal Novaci). Liczy sobie 148,2 km długości i jest najwyżej położoną drogą Rumunii, bowiem na przełęczy Urdele osiąga wysokość 2145 m Najbardziej spektakularna moim zdaniem część trasy to odcinek od Obârşia Lotrului do Rânca. To ten około 30 kilometrowy odcinek biegnie przez malownicze szczyty i połoniny. Jednak nasza podróż zaczynała się w Sebes. Wyjechaliśmy przed wschodem słońca (i to był strzał w przysłowiową dziesiątkę). Pierwsze 100 km to trasa głównie w lesie, gdzie poranne mgły czy pierwsze promyki słońca wyglądały zjawiskowo. Po drodze spotkaliśmy też stadko dzikich osiołków. Droga praktycznie pusta (nawierzchnia bardzo dobrej jakości), nieliczne miejsca parkingowe wzdłuż trasy również puste i brak turystów. A południowa część trasy – mogłabym tam zatrzymywać się co kilka metrów by podziwiać widoki lub przesiedzieć na szczycie godzinami i napajać się pięknem przyrody. 2. Transfogarska (Transfăgărășan) Droga DN7C. Biegnie od Cârțișoary (niedaleko Sybin) do wsi Bascov (nieopodal Pitești). Liczy sobie 151 km długości i jest jest drugą pod względem wysokości drogą kołową Rumunii, bowiem w tunelu (najdłuższy w Rumunii o długości 884 m) osiąga wysokość 2042 m Droga została wybudowana w latach siedemdziesiątych z polecenia Ceaușescu. Podczas robót wykorzystano około 6 milionów kilogramów dynamitu, a wielu budujących ją żołnierzy straciło życie. Najbardziej spektakularnie prezentuje się północny odcinek drogi. W części południowej, przy trasie znajdują się liczne atrakcje, zapora na rzece Ardżesz o wysokości 160 metrów tworząca jezioro Vidraru oraz zamek Poienari, należący do Włada Palownika (pierwowzoru Drakuli). Nasze zwiedzanie zaczęliśmy od południowej części. Teraz wiem, że absolutnie nie warto jechać tam w weekend. Niestety, pięknym, słonecznym niedzielnym popołudniem na wycieczkę i biwaki wybrali się inni turyści, którzy całkowicie zakorkowali trasę. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Ciągnący się do szczytu kilkukilometrowy korek zepsuł frajdę jazdy… 3. Transrarau (Transrarăul) Droga DJ175B. Biegnie od Pojorâta do Chiril (Bukowina). Liczy sobie 26 km długości i przebiega na wysokości 1400 m Serpentyny i piękne widoki, później droga się zwęża i prowadzi przez las. Nawierzchnia przeszła w 2014 remont i droga została poszerzona, jednakże jest tak wąsko, że niemożliwym wydaje się wyminięcie dwoma samochodami. Trasa ta jest mało rozreklamowana, stąd praktycznie pusta. 4. Transbucegi Droga DJ713. Zaczyna swój bieg w Sinaia (DN71), a kończy swój bieg w Cabana Piatra Arsa (masyw Bucegi). Liczy sobie około 26 km długości i przebiega na wysokości 1925 m Dalej spacerem po Parku Narodowym można dojść do najbardziej znanych formacji skalnych masywu Bucegi: Babeli i Sfinksa. Niestety nie było dane ją nam zobaczyć. Droga nie jest jeszcze oficjalnie oddana do użytku, stoją znaki zakazu wjazdu (jednak nikt się nimi nie przejmuje – wjeżdża się na własną odpowiedzialność). Jednak my nie zaryzykowaliśmy – padał ulewny deszcz… Zapraszam do zapoznania się z pozostałymi wpisami dotyczącymi tego wspaniałego kraju. 5 najciekawszych rumuńskich atrakcji, Szlakiem rumuńskich zamków oraz Północna Rumunia to artykuły poświęcone równie ciekawym miejscom wraz z ich krótką historią. Natomiast Dookoła Rumunii to nasza relacja z wakacyjnej motocyklowej podróży 🙂 Trasa Transfogarska, ekstremalna przeprawa osiągająca w najwyższym punkcie ponad dwa tysiące metrów, jest uważana za najpiękniejszą drogę Europy. Trasa Transfogarska powstała na początku lat siedemdziesiątych na polecenie Nicolae Ceaușescu. Po radzieckiej interwencji w Czechosłowacji w 1968 roku dyktator obawiał się podobnego ataku na Rumunię. Potrzebował więc szybkiej przeprawy na północ kraju, którą w razie zagrożenia można byłoby przetransportować czołgi i artylerię w okolice Sibiu w Siedmogrodzie. Tyle, że przez środek kraju przebiega łuk niebosiężnych Karpat… Ale dyktator miał wizję, by ujarzmić część Południowych Karpat – Góry Fogarskie, najwyższe pasmo w Rumunii. W przeprawę zainwestowano miliardy, z pomocą kilku milionów kilogramów dynamitu wysadzono w powietrze surowe granity, tworząc na skalnych półkach wąskie przejazdy, długie tunele i wiadukty nad ziejącymi kilkusetmetrową pustką przepaściami. Ponadstukilometrową przecinkę przez 2,5-tysięczniki budowały tysiące żołnierzy, spośród których wielu zginęło. Szczyt pasma przebity jest najdłuższym w Rumunii, niemal kilometrowej długości surowym tunelem o nieociosanych ścianach, oświetlonych mdłym światłem. Szerokim tak, by mogła nim z rykiem silników przejechać kolumna czołgów. Niedaleko znajdowała się jedna z twierdz Ceaușescu, który miał w Rumunii kilkanaście pałaców, a o jego bogactwie chodziły legendy. Podczas gdy rumuńska wieś cierpiała straszliwy głód i biedę, jego psy jadały cielęcinę sprowadzaną prosto z Włoch. Od razu przypomina mi się inny dyktator sprzed wieków. Wład Drakula [PRZECZYTAJ: RUMUNIA SZLAKIEM DRAKULI], którego zamek Poienari stoi u wylotu Trasy Transfogarskiej. To wszystko przebiegło mi przez głowę kiedy stanęliśmy przy skręcie z drogi numer 1 przy znaku Transfăgărășan. Trasa jest czynna od końca maja do września. Na przejazd trzeba poświęcić 3-4 godziny. Na trasie jest mnóstwo zakrętów i trzeba jechać bardzo powoli. Przyjechaliśmy do Rumunii z rocznym synkiem. Wyruszyliśmy o 10 rano z przygranicznej Oradei kierując się do odległego o ponad 600 kilometrów Bukaresztu. Jeszcze tego ranka nie myśleliśmy o Drodze Transfogarskiej, bo i tak zamierzona przez nas trasa była wyczerpująca dla małego dziecka, chcieliśmy tylko nadłożyć nieco drogi i obejrzeć ruiny zamku Drakuli w Poenari – tego prawdziwego, bo ten turystyczny, w Bran, mieliśmy już zaliczony. TRASA TRANSFOGARSKA:Długość: 151 km (właściwy, górski odcinek DN7C liczy 90,2 km długości)Czas przejazdu: ok. 3-4 godzinyNajwyższy punkt: 2042 metry w zależności od pogody, przeważnie od końca maja do wrześniaPołożenie: pomiędzy Curtea de Argeș a SibiuDojazd z Bukaresztu: ok. 2 godzinAtrakcje: jezioro Bâlea, jezioro Vidraru, zamek Drakuli w Poenari Skręt z drogi numer 1 z Sibiu do Braszowa w kierunku Trasy Transfogarskiej. Szczytami tamtych gór trzeba przejechać. Droga z Oradei do Devy ciągnęła się przez niewysokie góry. Drogi w fatalnym stanie albo miały wielkie dziury, albo były rozkopane. Znaki z ostrzeżeniem DRUM IN LUCRU (droga w budowie) pojawiały się co chwilę. Ruch wahadłowy regulowany światłami, jazda jednym pasem, bo z drugiego zerwano asfalt nie wiadomo jak dawno, bo nie widać tu żywego ducha, potem kilka serpentyn i znów roboty drogowe. Niecałe dwieście kilometrów przejechaliśmy w ponad trzy godziny. Wreszcie – autostrada do Sibiu. Poczuliśmy się jakbyśmy z drabiniastego wozu przeskoczyli do rakiety i szybko zaczęliśmy łykać kolejne kilometry. Drum in lucru, czyli wieczne roboty drogowe, to utrapienie kierowców w Rumunii. – Za niecałą godzinę będziemy w Sibiu – rzucił Sergiusz mijając tablicę z napisem “Sibiu 100” i docisnął pedał gazu. – To może przejedziemy Trasą Transfogarską?– Z dzieckiem? – wskazałam na kręcącego się w foteliku synka. – On już ma dosyć jazdy na dziś, a tam trzeba poświęcić trzy-cztery godziny. Poza tym w czerwcu często zamykają drogę, bo osuwają się na nią zwały topniejącego śniegu niszcząc barierki i spadając w przepaść – snułam ponurą wizję, bo nie wyobrażałam sobie rocznego dziecka na ekstremalnej trasie dla dyktatorskich czołgów, wijącej się pod szczytami dwu i pół tysięczników. Ale kusiło mnie strasznie.– Chcemy zobaczyć zamek Drakuli. Jeśli pojedziemy doliną Olt, którą już znamy, trzeba będzie nadrobić koło 80 kilometrów wjeżdżając w Transfogarską od południa. A jak nią przejedziemy, to zamek będzie po drodze.– Dobra, to podjedźmy na stację benzynową. Zatankujemy do pełna, sprawdzimy ciśnienie w oponach, nakarmimy Chrucza i raz pierwszy pożałowałam swojej decyzji kiedy na horyzoncie dostrzegłam tonące w sinych chmurach ośnieżone górskie szczyty.– To my mamy TAM pojechać? Na samą górę? – zwątpiłam. Trasa Transfogarska przebiega waśnie przez te szczyty. Wtedy Chrucz zaczął się nudzić. Ciskał butelką z soczkiem, wyrzucał grzechotki i wrzeszczał zirytowany. Wtedy wyjęliśmy awaryjne pianinko, które Chruczek dostał na pierwsze urodziny. Wieźliśmy je na czarną godzinę, która właśnie nadeszła. Chruczka zachwyciła możliwość włączania niezliczonych melodyjek z głosami zwierząt. W takt puszczanego w kółko szczekania, miauczenia, kwakania i minęliśmy Sibiu, przejechaliśmy jeszcze kilkadziesiąt kilometrów i stanęliśmy u stóp gór. Pogoda gwałtownie się zepsuła. Wysiedliśmy, żeby przewinąć synka na tylnej kanapie auta i poczuliśmy, jak ze słonecznego popołudnia trafiliśmy w górski chłód. Otuliliśmy go w foteliku i na szczęście w sekundę zasnął, robiąc nam najlepszy prezent na ten odcinek trasy. A potem zaczęliśmy się wspinać. Serpentyna za serpentyną coraz ostrzejsze zakręty kołysały naszego synka do snu. Mijaliśmy zjeżdżające z góry samochody, wspinając się przez gęsty las. Nagle wjechaliśmy w sam środek wioski. To ostatni przystanek przed wyjechaniem w wyższą część gór, gdzie między skałami rośnie kosodrzewina, potem są już tylko hale i granitowe turnie. Rozłożyli się tu ze stoiskami górale sprzedający w środku lata futrzane czapy i gotowane kolby kukurydzy. Przed wjazdem na dalszą część trasy stały znaki zakaz wjazdu i ostrzegawcze napisy po rumuńsku. Zakaz wjazdu przy wjeździe na Trasę Transfogarską. Chyba nie uda nam się przejechać. – To koniec – pomyślałam patrząc na parking pełen samochodów. – Pewnie osuwiska lodowe zablokowały minął nas rumuński samochód i nie zważając na znaki ruszył w górę. Za nim jeszcze jeden. Wiemy, że to, że rumuńscy kierowcy jeżdżą brawurowo, to mało powiedziane. Ale żeby tak ryzykować? A my? Z małym dzieckiem? Jechać czy zawracać? Dla pewności Sergiusz poszedł jeszcze zapytać o trasę miejscowego sprzedawcę owczych serków.– Można jechać, mówi, że jest bezpiecznie – krzyknął.– A znaki?– Daj spokój. Jesteśmy w Rumunii! – uśmiechnął się zawadiacko i nacisnął gaz. No to pojechaliśmy. Przekroczyliśmy przeciekający żelbetowy wiadukt i przed przednią szybą otworzyła się przestrzeń górskiej doliny. Takie widoki można oglądać w Tatrach po kilku godzinach wspinaczki stromą ścieżką. Z jednej strony skały, z drugiej przepaście, a pomiędzy nimi serpentyna drogi zabezpieczona gdzieniegdzie wątłą barierką. Asfalt w zadziwiająco dobrym stanie, więc samochód doskonale trzymał się drogi. Dziecko spało wdychając górskie powietrze, Sergiusz zachwycony widokami robił zdjęcia, a ja starałam się prowadzić nie patrząc w dół. Trasa Transfogarska to nie miejsce dla osób z lękiem wysokości. Tak zaczyna się Trasa Transfogarska. Wiadukty z lat 70-tych trochę przeciekają, ale dają radę. Trasa Transfogarska od strony północnej. Widoczne żelbetowe wiadukty nad drogą. Sesja zdjęciowa na wysokości. Sergiusz wszedł na kamień wiszący nad przepaścią. Tylko dla odważnych. W dolinach pełnia lata, a na górze było nam trochę zimno i leżał śnieg. Po drodze mijamy stada owiec. Widok spod szczytu na Trasę Transfogarską od strony północnej. Przy drodze znajduje się wiele zatoczek, w których zatrzymują się samochody. Trasa Transfogarska jest absolutnie zachwycająca. Widoki są takie, że nie można się powstrzymać. Więc i my zatrzymujemy się co chwilę robiąc zdjęcia. Mijamy nie tylko jadące ostrożnie samochody i motocykle, ale i rowerzystów wspinających się z wysiłkiem na dwa tysiące metrów, jak i maszerujących z kijkami wspinaczy objuczonych plecakami z przypiętą z karimatą. Jęzory lodu schodzą do samego asfaltu, a szczyt spowijają chmury, w które za chwilę wjedziemy. Jeszcze kilka ostrych zakrętów i jesteśmy pod szczytem. Ubrani w futrzane czapy i puchowe kurtki górale sprzedają gorące oscypki i herbatę. Gra rumuńska muzyka. Na górze jest atmosfera pikniku. Nie wjedziemy wyżej. Przez szczyt przebijemy się niemal kilometrowej długości tunelem, na końcu którego otwiera się widok na przepastną dolinę po południowej stronie Gór Fogarskich. Najdłuższy tunel w Rumunii przenosi nas na drugą stronę pasma gór. Teraz prowadzi wychowany w Zakopanem Sergiusz. Łagodnie bierze zakręty, z dużą swobodą przebija się przez stada owiec i oblicza wysokość.– To piętro hal, więc jesteśmy mniej więcej na wysokości 2000 metrów. Wjeżdżamy w kosodrzewinę, czyli 1800. A teraz piętro lasu – 1500. Otwiera się przed nami południowa strona Gór Fogarskich. Droga schodzi w dół serpentynami. Kierowca po pokonaniu najwyższego punktu Trasy Transfogarskiej. Kolejne kilometry serpentyn przez wydają nam się kaszką z mleczkiem. Wijąca się droga przecina las i obejmuje długie jezioro Vidraru leżące na wysokości ponad 800 metrów. Przy drodze stoją drewniane ławy i stoły na których całe rodziny urządzają sobie pikniki i rozstawiają grille. Trasa Transfogarska okazała się być popularnym miejscem turystycznych wypadów, a nie przerażającym mrocznym pomnikiem Ceaușescu. Wreszcie dojeżdżamy do gigantycznej zapory z lat 60-tych. Ma 116 metrów wysokości i robi niezwykłe wrażenie. Wreszcie budzi się Chruczek i możemy wyjść z nim, żeby odpoczął po pokonaniu górskiej przełęczy. Kilka zakrętów dalej na szczycie wzgórza wyrastają ruiny zamku Drakuli w Poenari. Prowadzi do niego 1440 schodów, przy wejściu jest tabliczka ostrzegająca przed niedźwiedziami, ale z tego wszystkiego najgorsze są komary. Przed nami już prosta droga, a od Pitești autostrada, na którą wjeżdżamy po półgodzinie jazdy. I po niecałej godzinie lądujemy w Bukareszcie. Chrucz nawet nie zauważył, że pokonał legendarną Trasę Transfogarską, więc będzie nam musiał uwierzyć na słowo. Albo jeszcze tu kiedyś wrócić. Trasa Transfogarska od południa – jezioro Vidraru. Ponad 100-metrowa tama spiętrzająca jezioro Vidraru. Na górze widoczny zamek Drakuli w Poenari. Magda Pinkwart Dziennikarka, autorka przewodników turystycznych i książek dla dzieci. Autorka National Geographic. Laureatka Nagrody Magellana. Licencjonowana przewodniczka i pilotka wycieczek, ekspert w radiu i TV w dziedzinie turystyki. Właścicielka biura wypraw LUNDI Travel. Żona Sergiusza, mama Wilhelma i Lary. Trasa Transfogarska (lub Transfogaraska, od rumuńskiego Transfăgărășan) to nazwa słynnej drogi krajowej DN7C w Rumunii. Wyróżnia ją położenie – zlokalizowana jest w środkowej części kraju i biegnie przez najwyższe pasmo Karpat Południowych, czyli Góry Fogaraskie. Jakie atrakcje oferuje trasa Transfogarska i co warto na niej zobaczyć? Trasa Transfogarska w Rumunii łączy dwie historyczne krainy – położoną na północy Transylwanię i zlokalizowaną na południu Wołoszczyznę. Szosa powstała w latach 1970–1974, z inicjatywy komunistycznego przywódcy Nicolae Ceauşescu. Początkowo trasa Transfogarska miała umożliwiać transfer w razie ataku ze strony ZSRR. Obecnie stanowi jedną z najpiękniejszych rumuńskich dróg, a także popularną atrakcję turystyczną. Trasa Transfogarska zachwyca zapierającymi dech w piersiach widokami, ale oferuje i inne atrakcje. Czym wyróżnia się trasa Transfogarska w Rumunii? Rumuńska trasa Transfogaraska to miejsce niezwykle fascynujące. Na uwagę zasługuje sam proces jej powstania, w czasie którego wykorzystano ok. 6 mln kg dynamitu. Koszty całego przedsięwzięcia były ogromne, a budowa okupiona życiem przynajmniej kilkudziesięciu zaangażowanych w nią żołnierzy (oficjalne dane mówią o 40 osobach, jednak uważa się, że mogło być ich nawet kilkaset). Widać więc, że trasa Transfogarska była projektem zakrojonym na dużą skalę. Choć szosa została oddana do użytku w 1974 roku, prace nad nią trwały jeszcze do 1980 roku. Od tamtej pory droga na całej długości pokryta jest asfaltem. Współcześnie trasa Transfogarska stanowi znane i lubiane miejsce wypraw. Droga przecina Karpaty, a jej najwyższy punkt znajduje się na wysokości aż 2042 m Przejazd szosą gwarantuje więc niezapomniane przeżycia i zachwyca wspaniałymi krajobrazami ze zróżnicowaną fauną i florą. Czas przejazdu trasy Transfogarskiej Trasa Transfogarska położona jest w centralnej części Rumunii. Jej południowy kraniec znajduje się ok. 160 km od stolicy kraju, Bukaresztu. Wyprawę warto jednak rozpocząć na północy, ponieważ tamtejsze tereny oferują o wiele więcej atrakcyjnych widoków. W źródłach można znaleźć różne informacje dotyczące długości trasy Transfogarskiej. Wynika to z tego, że cała droga krajowa DN7C mierzy 151 km, ale właściwa trasa Transfogarska ma ok. 90 km i otwarta jest zazwyczaj w okresie od czerwca do początku października (daty otwarcia mogą się różnić w poszczególnych latach). Długość trasy Transfogarskiej sugeruje, że czas jej przejazdu powinien być nadzwyczaj krótki. Należy jednak pamiętać, że na drodze obowiązuje ograniczenie prędkości do maksymalnie 40 km/h. Zostało wprowadzone ze względów bezpieczeństwa i wynika z obecności wielu serpentyn. Dlatego szacowany czas przejazdu trasy Transfogarskiej samochodem to ok. 3–4 godziny . Czasami może się on wydłużyć ze względu na korki, które pojawiają się zwłaszcza w wakacyjne weekendy. W związku z tym, poleca się jazdę trasą Transfogarską w dni powszednie. Jadąc trasą Transfogarską nie warto się jednak spieszyć, ponieważ wolna jazda pozwala na lepsze delektowanie się wyjątkowymi widokami. Ponadto, podczas przejażdżki można zatrzymać się na jednej z malowniczych polanek, odwiedzić ciekawy zabytek, jakim jest zamek Poenari czy przenocować w schronisku na szczycie trasy. Oczywiście znacząco wydłuży to czas przejazdu drogą Transfogarską, jednak dostarczy niezapomnianych wrażeń. Nie tylko samochód, czyli trasa Transfogarska rowerem lub motocyklem Osoby, które chcą jeszcze pełniej doświadczyć wspaniałości okolicznych terenów, mogą przebyć trasę Transfogarską motocyklem lub rowerem . Szansa na poczucie wiatru we włosach i pooddychania górskim powietrzem dla wielu ludzi stanowi dodatkową atrakcję. W tym przypadku należy jednak mieć na uwadze często zmieniającą się pogodę. Ponadto, przejechanie trasy Transfogarskiej rowerem wymaga dobrej kondycji i posiadania odpowiedniego sprzętu . Oczywiście zajmie też więcej czasu. Trasa Transfogarska: zamek Drakuli i inne atrakcje Trasa Transfogarska w Rumunii zachwyca wieloma ciekawymi atrakcjami. Jedną z najważniejszych jest możliwość odwiedzenia ruin zamku Poenari, który nazywany bywa prawdziwym zamkiem Drakuli. Cytadela powstała ok. XIII wieku i w ciągu kilku dekad zamieszkiwało ją wielu różnych rezydentów. W XV wieku Wład Palownik, który stał się pierwowzorem postaci Drakuli, odbudował ją i tym samym stworzył słynną fortecę. W kolejnych latach twierdza podupadła, jednak do dziś zachowały się jej mury i wieże. Co ciekawe, aby dostać się na zamek Drakuli na trasie Transfogarskiej trzeba wspiąć się po 1480 schodach. Warto również zwrócić uwagę na inne atrakcje trasy Transfogarskiej. Inne interesujące miejsca to okolice jeziora Balea, zapora na rzece Ardżesz, która tworzy jezioro Vidraru, a także najdłuższy tunel w Rumunii, liczący aż 884 m długości. Autor: Redakcja Dzień Dobry TVN

rumunia trasa transfogarska zdjęcia